Kliknij tutaj --> 🦔 przewodnik po zawodach tom i

Informator o zawodach szkolnictwa zawodowego. Więcej. ABC doradcy zawodowego. Poradnictwo zawodowe dla osób niepełnosprawnych. Materiały dla szkolnego doradcy %PDF-1.5 %âãÏÓ 5376 0 obj > endobj xref 5376 25 0000000016 00000 n 0000014090 00000 n 0000014229 00000 n 0000000836 00000 n 0000014566 00000 n 0000014708 00000 n 0000014851 00000 n 0000015132 00000 n 0000015540 00000 n 0000015685 00000 n 0000015952 00000 n 0000016030 00000 n 0000017104 00000 n 0000017420 00000 n 0000017667 00000 n 0000017758 00000 n 0000018135 00000 n 0000019312 00000 n Przewodniki po zawodach – publikacja wydana przez Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej. Opracowanie zawiera szczegółowe opisy zawodów z podziałem na: zadania i czynności robocze, środowisko pracy, wymagania psychologiczne, wymagania fizyczne i zdrowotne, możliwości awansu. 126,00 zł Cena detaliczna. Ilość: Dodaj do koszyka. Więcej informacji. Podobne produkty. Przewodnik po osteopatii wisceralnej. Przewodnik ten stanowi wprowadzenie do szczególnego sposobu myślenia, jakim jest osteopatia narządów wewnętrznych, a także prezentuje aktualny stan wiedzy z tej dziedziny. FIGURSKI Janusz : Przemiany w zawodach i klasyfikacjach zawodów // Pedagogika Pracy (Radom). Nr 55 (2009), s. 145-155 Powstanie zawodów, historyczne ujęcie zawodu. Definiowanie i interpretacja pojęcia „za Comment Rencontrer Un Homme Quand On Est Gay. Literatura młodzieżowa zagraniczna Young Oprawa: Miękka ze skrzydełkami Oszczędzasz 14,51 zł (36% Rabatu) Opis Przygody niepokornej buntowniczki w XVIII-wiecznej Europie! Felicity Montague ma dość udawania, że ciekawią ją towarzyskie herbatki, plotki i pudrowanie twarzy. Woli nastawiać kości, czytać książki medyczne i marzyć o zostaniu lekarką. Minął rok, od kiedy zupełnie przypadkowo wzięła udział w szalonym rajdzie po Europie ze swoim bratem i jego najlepszym wraca do Londynu, aby uniknąć ślubu z uroczym, ale kluskowatym Callumem. Pragnie też dostać się na praktyki do szpitala. Jej umiejętności i inteligencja na nic się jednak nie przydają w czasach, kiedy największym przewinieniem jest to, że urodziłaś się... dziewczyną. Zadziorna i uparta Felicity nie zamierza dostosowywać się do panujących wokół zasad. Jeszcze pokaże wszystkim, na co ją stać! Szczegóły Tytuł Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie. Rodzeństwo Montague. Tom 2 Oprawa Miękka ze skrzydełkami Tłumacze Kuczyńska-Szymala Daria Tytuł oryginału The Lady's Guide to Petticoats and Piracy Inne propozycje autorów - Lee Mackenzi Podobne z kategorii - Literatura młodzieżowa zagraniczna Miasto cieni Literatura młodzieżowa zagraniczna Media Rodzina Klienci, którzy kupili oglądany produkt kupili także: Sezon luster Literatura młodzieżowa zagraniczna Kobiece Darmowa dostawa od 199 zł Rabaty do 45% non stop Ponad 200 tys. produktów Bezpieczne zakupy Informujemy, iż do celów statystycznych, analitycznych, personalizacji reklam i przedstawianych ofert oraz celów związanych z bezpieczeństwem naszego sklepu, aby zapewnić przyjemne wrażenia podczas przeglądania naszego serwis korzystamy z plików cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień przeglądarki lub zastosowania funkcjonalności rezygnacji opisanych w Polityce Prywatności oznacza, że pliki cookies będą zapisywane na urządzeniu, z którego korzystasz. Więcej informacji znajdziesz tutaj: Polityka prywatności. Rozumiem Kto nie chciał kiedyś cofnąć się w czasie? Czytając podręczniki do historii, nie raz i nie dwa zastanawiałam się, jak wyglądało życie w omawianym właśnie przez nas okresie. Jeśli również mieliście takie myśli, to seria o starożytnych cywilizacjach od Wydawnictwa Poznańskiego jest do tego idealna. A już na pewno majowa premiera „Jak przeżyć w starożytnym Egipcie”. Nietypowa to książka historyczna, bo momentami człowiek może poczuć się, jakby czytał przewodnik. I ta zmiana formy w porównaniu do poprzednich tomów z tej serii działa zdecydowanie na plus. Autorka wręcz prowadzi czytelnika za rękę krok po kroku, dając dodatkowe rady, które nie tylko pozwolą mu przeżyć, gdyby w magiczny sposób odkrył wehikuł czasu i trafił do Teb, ale też zaspokoją wszelką ciekawość tych, którzy chcą wiedzieć, jak życie w tamtych czasach i w tamtym miejscu wyglądało. Charlotte Booth w bardzo przystępny sposób porusza wręcz ogrom wątków, o których niejeden czytelnik nie pomyślałby nawet w kategorii wyglądało jedzenie w starożytnym Egipcie? A antykoncepcja? W jakich zawodach mogli szukać szczęścia i spełnienia zwykli obywatele? Od hierarchii w społeczeństwie przez zwyczaje i wierzenia aż po sytuację kobiet. Charlotte Booth nie boi się żadnego tematu i to sprawia, że książkę czyta się doskonale. Krótkie rozdziały, najlepsze ciekawostki (dodatkowo wyróżnione w tekście) i lekki ton. Gdybym miała wybrać najlepszą książkę z tej serii, to postawiłabym właśnie na tę. Bardzo przystępna nawet dla tych, którzy lekcje historii wspominają jako największą traumę swojego szkolnego życia. Na tej lekcji historii daty schodzą na dalszy plan; tym razem najważniejsze jest tło, na którym rozgrywały się największe bitwy i panowali najwięksi monarchowie. Tło, któremu zazwyczaj nie poświęcano jeśli nigdy nie zastanawialiście się nad tym, jak wyglądało życie w starożytnych czasach, a sam Egipt średnio was interesował, zdecydowanie warto spróbować swoich sił przy tej pozycji. Bo to właśnie w taki sposób powinna być uczona historia. Bez zbędnego pośpiechu, w lekki i bardzo skondensowany sposób. Bo może gdy dowiemy się, z jakimi wyzwaniami musieli mierzyć się zwykli ludzie, to bardziej zainteresuje nas to, co się wydarzyło później. A zainteresować się historią można w każdym wieku, więc nawet jeśli nie będzie tego na kartkówce czy sprawdzianie, warto zapoznać się z tą pozycją. W końcu nigdy nie wiadomo, może kiedyś naprawdę ktoś zbuduje wehikuł czasu i wtedy książka Charlotte Booth z pewnością wam się Kolenda Na listach najlepiej opłacanych zawodów koder, developer, programista zawsze plasują się wysoko. Specjaliści do spraw administrowania sieciami komputerowymi, frontend i backend developerzy, analitycy systemów i architekci oprogramowania są stale poszukiwani. A ponieważ głodny nowoczesnych technologii rynek tak bardzo ich pożąda, oferuje programistom warunki płacy i pracy, o jakich przedstawiciele wielu innych zawodów mogą tylko pomarzyć. Zarobki grubo powyżej średniej krajowej? Tak! Praca zdalna z dowolnego miejsca na świecie? Bardzo często! Duża samodzielność? Jasne! W dodatku, jeśli wolisz, jako programista możesz założyć firmę i działać w stu procentach na własnych jak bajka?Oczywiście. I jest to bajka, której bohaterem możesz się stać, jeśli ukończysz odpowiednie studia i nabierzesz wprawy jako stażysta, a potem junior w firmach z branży IT. Nim jednak zdecydujesz o wyborze zawodu programisty, upewnij się, że właśnie TO chcesz robić w życiu:Przekonaj się, na czym tak naprawdę polega programowaniePoznaj ramowy plan dnia programistyZorientuj się, z kim na co dzień współpracuje developerDowiedz się, w jaki sposób organizuje się projekty w branży ITZajrzyj w przyszłość i sprawdź, co czeka developerów w nadchodzących latach Dla Janell, która pokochałaby tę mi nie mówcie, że kobiety nie nadają się na bohaterki[1].— Qiu JinPrzed posażną panną stanęło wielkie wyzwanie, wielkie poszukiwanie. Życie przed nią było niczym nieznane morze na mapie. Musiała odnaleźć siebie, odnaleźć swoją drogę, odnaleźć swoje powołanie.— dr Margaret Todd, The Life of Sophia Jex-Blake[1] F. Cavallo, E. Favilli, Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek 2, tłum. Ewa Borówka, s. 149. Wszystkie przypisy pochodzą od właśnie wielki kawałek lukrowanej bułeczki, gdy Callum ucina sobie jest już zamknięta, a latarnie przy Cowgate zostały zapalone. Rzucają kręgi gęstego jak syrop światła pośród zmierzchu. Robimy to, co zwykle o tej porze: ja zmywam naczynia, a Callum je wyciera. Zawsze kończę pierwsza, więc kiedy czekam na niego, żeby podliczyć kasę, sięgam po wypieki, które zostały z tego dnia. Na ladzie nadal leżą trzy lukrowane bułeczki, na które zerkałam przez cały dzień – Callum dosłownie zalewa je lepką, przejrzystą polewą, jakby chciał wynagrodzić klientom te wszystkie lata, kiedy jego ojciec, który wcześniej prowadził piekarnię, bardzo jej skąpił. Bułeczki zaczynają się zapadać po całym dniu czekania na nabywcę, a wisienki osuwają się z wierzchów na boki. Na szczęście względy estetyczne nigdy nie były dla mnie jakoś szczególnie istotne. Wsunęłabym z radością bułeczki o wiele brzydsze od zawsze był trochę nerwowy i nieśmiały, ale dziś przechodzi samego siebie. Rano nadepnął na formę do masła, aż się rozpękła na pół, i przypalił dwie blachy brioszek. Niezgrabnie odbiera każde naczynie, które mu podaję, i wbija wzrok w sufit, gdy próbuję prowadzić rozmowę, a jego rumiane policzki robią się coraz przeszkadza mi, że zwykle prowadzę konwersację za nas oboje. Nawet w te dni, gdy Callum jest wyjątkowo gadatliwy. Jemu to chyba odpowiada. Gdy kończy wycierać sztućce, mówię mu właśnie o tym, ile już czasu minęło, odkąd wysłałam kolejny list do Szpitala Królewskiego w sprawie przyjęcia mnie na praktykę, i o prowadzącym prywatny gabinet doktorze, który w zeszłym tygodniu na moje pytanie o możliwość udziału w przeprowadzanej przez niego sekcji zwłok odpowiedział listem zawierającym dwa słowa: „Nie, dziękuję”.– Chyba powinnam zmienić podejście – stwierdzam, skubiąc kawałek lukrowanej bułeczki i unosząc go do ust, choć doskonale wiem, że na jeden raz się nie odrywa wzrok od noża, który wyciera, i woła „Czekaj, nie jedz tego!” tak gwałtownie, że zamieram, on też wtedy nagle nieruchomieje, a nóż przebija ścierkę i nacina opuszkę jego palca. Słychać ciche plum, gdy odcięty kawałeczek palca ląduje w wodzie po pojawia się od razu, kapie z jego dłoni do pienistej wody, a jej krople rozkwitają pośród mydlin niczym rozwijające się kwiaty maków. Twarz Calluma blednie, gdy patrzy na swoją rękę, a potem mówi:– przyznać, że jeszcze nigdy w obecności Calluma nie byłam tak podekscytowana. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się podnieciłam. Oto mam przed sobą najprawdziwszy przypadek medyczny, a w pobliżu żadnego doktora, który odepchnąłby mnie z drogi, żeby się nim zająć. Z kawalątkiem obciętego palca Callum wydaje mi się nagle niezwykle w wyobraźni stronice kompendium wiedzy medycznej, jakie zgromadziłam w głowie przez lata studiów, i jak zwykle natrafiam na Traktaty o krwi ludzkiej i jej przemieszczaniu się w ciele doktora Aleksandra Platta. Pisze w nich, że dłonie to skomplikowane instrumenty: każda liczy dwadzieścia siedem kości, cztery ścięgna, trzy główne nerwy, dwie arterie, dwie podstawowe grupy mięśni i skomplikowaną sieć naczyń krwionośnych, której wciąż nie opanowałam, a wszystko to owinięte tkanką, skórą i zakończone paznokciami. Skupiają się w nich funkcje czuciowe i motoryczne, biegnące od dłoni ku ramieniu, które mają wpływ na wszystko, od umiejętności wzięcia szczypty soli po zginanie ręki w łokciu. Każdą z tych funkcji może uszkodzić źle przyłożony sparaliżowany niczym królik po zatrzaśnięciu się wnyków, z szeroko otwartymi oczami wpatruje się w swój palec i nawet nie próbuje zatamować krwi. Wyrywam mu ścierkę z dłoni i owijam nią czubek palca, bo priorytet w przypadku intensywnie krwawiących ran to pamiętanie o tym, że krew jest o wiele bardziej potrzebna w środku niż na zewnątrz. Przesiąka przez materiał niemal natychmiast, a moje dłonie robią się czerwone i lekkim rumieńcem dumy zauważam, że nie drżą w najmniejszym stopniu, nawet po przypływie ekscytacji, który nastąpił, kiedy doszło do amputacji opuszki. Czytałam medyczne księgi. Studiowałam anatomiczne ryciny. Kiedyś rozcięłam własną stopę w dość niefortunnej próbie zrozumienia, jak z bliska wyglądają błękitne żyłki, które widzę pod skórą. I choć książki o medycynie tak się mają do jej praktykowania jak ogrodowa kałuża do oceanu, to jestem do tego przygotowana najlepiej, jak tylko tak wyobrażałam sobie przyjęcie swojego pierwszego prawdziwego pacjenta w Edynburgu – na zapleczu maleńkiej piekarni, w której haruję, żeby jakoś utrzymać się pomiędzy nieustannie odrzucanymi prośbami słanymi na uniwersytet i do wszelakich prywatnych doktorów z błaganiem o możliwość praktyki. Jednak po całym roku jestem gotowa skorzystać z każdej okazji, jaka się nadarzy, by wypróbować zdobytą dotąd wiedzę. Darowane konie, zęby i tak dalej.– Usiądź tu, proszę. – Prowadzę Calluma do stołka za ladą, gdzie przyjmuję pieniądze od klientów piekarni, bo umiem wydawać resztę szybciej niż pan Brown, drugi pracownik. – Podnieś rękę powyżej głowy – instruuję go, by grawitacja pomogła zmniejszyć upływ krwi. Wykonuje polecenie. Zanurzam dłoń w zlewie w poszukiwaniu zbłąkanej opuszki. Natrafiam najpierw na kilka oślizgłych kawałków ciasta, ale wreszcie ją do Calluma, który trzyma obie ręce nad głową, przez co wygląda, jakby się poddawał. Jest biały jak mąka, a może rzeczywiście ma twarz przyprószoną mąką. Nie należy do pedantów.– Jest bardzo źle? – duka.– Cóż, dobrze nie jest, ale z pewnością mogło być gorzej. Daj mi odwiązywać ścierkę, lecz ja uściślam:– Nie, opuść ręce. Nic nie zobaczę tak nie ustało, ale spowolniło na tyle, że mogę odsłonić ścierkę na moment, by spojrzeć. Palec jest mniej uszkodzony, niż się spodziewam. Callum odciął sobie spory kawałek opuszki i wyciął krzywy półksiężyc w paznokciu, ale kość jest nietknięta. Jeśli ktoś musi stracić część palca, to najlepiej właśnie skórę z obu stron, by przykryć ranę. Mam w torbie zestaw do szycia, bo tej zimy trzy razy urwał mi się guzik od płaszcza i miałam dość chodzenia w upiornym wietrze znad Nor Loch z powiewającymi połami. Żeby przytrzymać płatki skóry, wystarczą trzy szwy – w stylu, którego nauczyłam się nie z Chirurgii ogólnej, lecz z podstępnej poszewki na poduszkę, na której matka kazała mi wyhaftować jakiegoś idiotycznego psa. Między szwami pojawia się kilka kropel krwi, marszczę brwi na ich widok. Gdyby to była poszewka, sprułabym szwy i spróbowała jeszcze jednak pod uwagę, jak niewielkie mam doświadczenie z szyciem po amputacji – szczególnie tak drobnym i delikatnym – i jak dobrze udało mi się zahamować krwawienie, pozwalam sobie na chwilę dumy, zanim przejdę do kolejnego priorytetu z traktatu doktora Platta o ranach ciała: zapobiegnięciu infekcji.– Nie ruszaj się – mówię, jakby Callum miał taki zamiar. – Zaraz kuchni podgrzewam wodę na ciepłym i chętnym do pracy piecu, aż zaczyna wrzeć, potem dodaję wina oraz octu i zamaczam w niej czystą szmatkę. Wracam do Calluma, który nadal siedzi przy ladzie, wytrzeszczając oczy.– Chyba nie masz zamiaru… Naprawdę musisz… ciąć? – pyta.– Nie, cięcie załatwiłeś ty – odpowiadam. – Niczego nie będziemy już amputować, tylko oczyszczę.– Och. – Patrzy na butelkę wina, którą trzymam w ręku, i przełyka ślinę. – Uznałem, że chcesz mnie znieczulić.– Pomyślałam, że możesz mieć mu butelkę, lecz on nie korzysta.– Odkładałem to wino na specjalną okazję.– Niby jaką? Podaj mi dłoń. – Nasączoną gorącą wodą z alkoholem i octem szmatką oczyszczam szew, który jest o wiele ładniejszy, niż mi się wydawało: jestem dla siebie zbyt surowa. Callum kaszle, nadymając policzki, gdy uderza go ostry zapach octu. Potem owijam palec kawałkiem gazy do robienia sera, zawiązuję i wsuwam końcówki pod zabandażowane, załatwione. A ja się nawet nie że przez cały rok mężczyźni powtarzali mi, że jestem niezdolna do tej pracy, tylko wzmacnia moją dumę i po raz pierwszy od wielu długich, zimnych i zniechęcających miesięcy czuję, że jestem tak samo umiejętna, sprawna i zdolna do wykonywania zawodu lekarza jak każdy z tych, którzy odmawiają mi do niego ręce w spódnicę i prostuję się, obrzucając spojrzeniem piekarnię. Poza wszystkim innym, co trzeba zrobić, zanim zamkniemy ją na noc, musimy ponownie umyć naczynia. Na podłodze rozciąga się długa struga krwi, którą należy wyszorować, zanim zaschnie, kolejną mam na rękawie, a spryskany juchą fartuch Calluma trzeba namoczyć na noc. Ponadto musimy się pozbyć bierze długi głęboki wdech, a potem ze świstem wypuszcza powietrze, ściągając wargi. Ogląda swoją dłoń.– Cóż, to zepsuło wieczór.– Przecież tylko zmywaliśmy.– Miałem… coś jeszcze. – Przyciska podbródek do piersi. – Dla ciebie.– A to nie może poczekać? – pytam. Już obliczam, ile czasu Callum będzie niezdolny do obsługi pieców, czy pan Brown da radę jakoś pomóc, ile mi to zabierze czasu w tym tygodniu, który planowałam przeznaczyć na napisanie szkicu traktatu o równym dostępie do edukacji.– Nie, to nie… To znaczy… Wydaje mi się… że mogłoby, ale… – Skubie końcówki bandażu, ale przestaje, zanim zdążę go za to zrugać. Nadal jest blady, lecz rumieniec powoli wraca na jego policzki. – To nie może długo czekać.– To coś do jedzenia? – pytam.– To coś… Poczekaj tutaj. – Zrywa się chwiejnie z miejsca mimo moich protestów i znika w zauważyłam tam nic szczególnego, gdy dodawałam do wody wino i ocet, ale też niczego nie szukałam. Sprawdzam, czy na pewno mam czyste dłonie, a potem pałaszuję lukrowaną bułeczkę, którą sobie wcześniej upatrzyłam.– Nie nadwerężaj się! – wołam za Callumem.– Nie mam zamiaru – odpowiada, po czym natychmiast rozlega się brzęk, jakby przewrócił jakąś puszkę. – Nic mi nie jest. Nie wchodź tutaj!Pojawia się znów za ladą, coraz bardziej zarumieniony, a z rękawa kapie mu mleko, które zapewne właśnie rozlał. Trzyma przed sobą porcelanowy talerz, na którym dumnie prezentuje się idealny mnie ściska w żołądku. Widok tego wypieku wywołuje we mnie dreszcz, jakiego nie zdołała wzbudzić fontanna krwi.– Co ty jesz? – docieka w tym samym momencie, gdy ja pytam:– Co to jest?Stawia talerz na ladzie i wskazuje go szerokim gestem zdrowej dłoni.– Oto ptyś.– To widzę.– Tak dokładniej… bo wiem, że cenisz precyzję…– Owszem, cenię.– …tak dokładniej to jest ptyś, którego ci dałem w dniu, kiedy się poznaliśmy. – Uśmiech Calluma nieco blednie, gdy uściśla: – Cóż, to nie jest dokładnie ten sam. To było wiele miesięcy temu. I skoro go wtedy zjadłaś, zresztą nie tylko tamtego…– Dlaczego go dla mnie zrobiłeś?Patrzę na spiętrzone między dwiema warstwami ciasta ptysiowego zawijasy gęstej śmietany. Callum nigdy nie był delikatny w swoim rzemiośle, jego bochenki i ciasta wyglądają wręcz rustykalnie, widać, że piekł je pochodzący z porządnej szkockiej rodziny piekarz o wielkich dłoniach. Ale ptyś jest taki ładny, taki dopieszczony… Jejku, nie wierzę, że tak dokładnie wiem, jaki to rodzaj wypieku i jak ważne jest, żeby ostudzić ciasto, zanim wmiesza się do niego jajka. Cały ten piekarniczy nonsens zajmuje istotną część mojego mózgu, tę, którą powinny wypełniać uwagi o leczeniu tętniaka podkolanowego i innych rodzajów przepuklin opisanych w Rozważaniach o przepuklinach, które z takim trudem starałam się zapamiętać.– Może lepiej usiądźmy – mówi Callum. – Trochę… trochę mi słabo.– Pewnie dlatego, że straciłeś sporo krwi.– Albo… Tak. To pewnie przez to.– To naprawdę nie może poczekać? – pytam, prowadząc go do jednego ze stolików gęsto ustawionych z przodu sklepu. Niesie ptysia, który kołysze się na talerzu w jego roztrzęsionych dłoniach. – Powinieneś pójść do domu i odpocząć. I przynajmniej jutro zamknąć sklep. Chyba że pan Brown będzie nadzorować czeladników i wszystko uprościmy. Z bułkami jakoś sobie poradzą. – Callum robi gest, jakby chciał odsunąć dla mnie krzesło, ale nie pozwalam mu. – Jeśli upierasz się to kontynuować, to przynajmniej usiądź, zanim się miejsca naprzeciwko siebie obok zimnego zawilgoconego okna. W głębi ulicy zegar na wieży kościoła Świętego Idziego wybija godzinę. Budynki przy Cowgate szarzeją w półmroku, niebo też jest szare i każdy, kto mija piekarnię, wygląda jak otulony szarą wełną. Mam wrażenie, że nie widziałam innego koloru, odkąd trafiłam w to zapomniane przez Boga stawia ptysia na stole między nami, a potem gapi się na mnie, miętosząc rękaw.– Och, okiem na ladę, najwyraźniej stwierdza, że nie warto po nie wracać, i znów przenosi wzrok na mnie, kładąc dłonie na blacie. Kłykcie ma popękane od suchej zimowej aury, paznokcie krótkie i poobgryzane po bokach.– Pamiętasz pierwszy dzień, gdy się spotkaliśmy? – pyta na ptysia, a strach rozprzestrzenia mi się po brzuchu niczym kropla inkaustu w wodzie.– Pamiętam wiele dni.– Ale tamten konkretny?– Tak, był upokarzający dzień – nadal boli, gdy o nim pomyślę. Napisawszy trzy podania o przyjęcie na uniwersytet i nie otrzymawszy choćby słowa odpowiedzi, postanowiłam osobiście udać się do rektoratu i upewnić się, że dotarły. Gdy tylko podałam sekretarzowi swoje nazwisko, poinformował mnie, że w rzeczy samej otrzymali korespondencję ode mnie, ale nie, nie przekazano jej radzie uczelni. Moje podania odrzucono, nawet ich nie czytając, bo jestem kobietą, a kobiety nie mogą zapisywać się na kursy medyczne. Wyprowadził mnie z budynku trzymający wartę strażnik, co uznałam za zbytek łaski, choć skłamałabym, gdybym nie przyznała, że rozważałam minięcie pędem sekretarza i wparowanie do sali rady bez pozwolenia. Noszę praktyczne obuwie i potrafię szybko owym bezceremonialnym wyproszeniu mnie na ulicę pocieszyłam się w piekarni naprzeciwko, topiąc smutki w ptysiu, który przygotował dla mnie krągłolicy piekarz o figurze wskazującej na to, że ma aż za dużo styczności ze słodkimi wypiekami. Gdy chciałam zapłacić za ciastko, zwrócił mi pieniądze. A gdy je kończyłam, dokładnie przy tym stoliku pod oknem (och, Callum naprawdę wzbił się na wyżyny sentymentalizmu, sadzając nas właśnie tutaj), podszedł z kubkiem grzanego cydru i po miłej pogawędce zaoferował mi wtedy tak, jakby chciał w mroźny dzień zwabić kąśliwego psa, żeby położył się przy jego kominku. Jakby wiedział, co jest dla mnie najlepsze, jakby moje serce można było czymś skusić. Teraz też tak wygląda, gdy szczerym gestem daje mi takiego samego ptysia i tak przyciska podbródek do piersi, że patrzy na mnie spod brwi.– Felicity – mówi drżącym głosem. – Znamy się już jakiś czas…– Owszem – odpowiadam, czując coraz większy lęk.– A ja bardzo cię polubiłem. Co zresztą wiesz.– prawda. Po paru miesiącach przeliczania monet bok w bok w ciasnej przestrzeni za ladą i przyjmowania z jego rąk tac z ciepłymi bułeczkami stało się oczywiste, że podobam się Callumowi w taki sposób, w jaki on mnie nie spodoba się nigdy. I choć od jakiegoś czasu wiedziałam o jego skłonności ku mnie, uważałam, że nie jest to sprawa, która wymagałaby ode mnie pilnej on teraz daje mi ptysia i wspomina. I mówi, że bardzo mnie lubi…Aż podskakuję, gdy bierze mnie za rękę – to impulsywny, odruchowy gest. Wycofuje się błyskawicznie, a ja czuję się okropnie, że tak zareagowałam, więc wyciągam dłoń zapraszającym gestem i pozwalam mu na drugie podejście. Dłonie mu się pocą, a w moim uścisku jest tak niewiele entuzjazmu, że zapewne ma wrażenie, jakby obejmował palcami filet z ryby.– Felicity – mówi i znów powtarza: – Bardzo cię lubię.– Tak – odpowiadam.– Bardzo.– się skupić na tym, co mówi, a nie na tym, jak uwolnić dłoń, nie raniąc jego uczuć, oraz czy jest możliwy jakiś scenariusz, w którym zdołam wyjść z tego z ptysiem i bez zobowiązań większych niż trzymanie Calluma przez chwilę za rękę.– Felicity – mówi ponownie, a gdy podnoszę wzrok, nachyla się ku mnie przez stół z zamkniętymi oczami i ustami ułożonymi w i proszę. Nieunikniony się poznaliśmy, byłam tak samotna, że przyjęłam nie tylko ofertę pracy, ale też łączące się z nią towarzystwo, a to sprawiło, że Callum pomyślał to, co mężczyźni często sobie myślą, gdy jakaś kobieta poświęci im nieco uwagi: to znak, że pragnę, by przycisnął do mnie swe usta – a możliwe, że i inne części ciała. A to jednak oczy i pozwalam mu się robimy to zbyt gwałtownie jak na mój gust i obijamy się o siebie zębami na tyle mocno, że rozważam, czy nie zająć się sprzedawaniem reklamowanych ostatnio przez doktora Johna Huntera transplantacji żywych zębów wśród dam, które pocałowali zbyt entuzjastyczni admiratorzy. Pocałunek nie jest tak nieprzyjemny jak moje jedyne dotychczasowe doświadczenia z tą czynnością, ale równie mokry i beznamiętny. Taki tam oralny ekwiwalent uścisku mieć to za sobą, uznaję, więc nieruchomieję i pozwalam mu przyciskać wargi do moich ust. Czuję się jak pieczętowana księga rachunkowa. Co chyba nie jest dobre, bo on nagle przerywa i opada na krzesło, ocierając usta rękawem.– Przepraszam, nie powinienem był tego robić.– Nie, w porządku – odpowiadam szybko. Bo to prawda. W tym nie było agresji ani przymusu. Gdybym odwróciła głowę, wiem, że on by zrezygnował. Bo Callum to dobry człowiek. Towarzyszy mi zawsze po zewnętrznej stronie chodnika, żeby przyjąć na siebie ochlapywanie śnieżną breją przez koła powozów. Słucha wszystkiego, co mówię, nawet jeśli zdecydowanie w takiej konwersacji dominuję. Przestał dodawać migdały do słodkich chlebków, gdy powiedziałam mu, że swędzi mnie po nich gardło.– Felicity – mówi. – Chciałbym się z tobą ożenić. – I nagle zsuwa się z krzesła, i z głośnym hukiem uderza kolanami o podłogę, co sprawia, że martwię się o jego rzepki. – Przepraszam, pomyliłem niemal się osuwam – jednak nie w szarmanckim geście. W obliczu małżeństwa robi mi się o wiele słabiej niż na widok opuszki palca w zlewie.– Co?– To ty… – tak mocno przełyka ślinę, że widzę, jak grdyka przesuwa mu się w górę i dół szyi – …nie wiedziałaś, że ci się oświadczę?Szczerze mówiąc, spodziewałam się jedynie pocałunku, ale nagle dociera do mnie, jaką głupotą było zakładanie, że to jest wszystko, czego ode mnie chce. Gorączkowo szukam jakiejś wymówki dla własnej upartej ignorancji i zdobywam się jedynie na słowa:– Ledwo się znamy!– Znamy się od niemal roku – odpowiada.– Rok to nic! – protestuję. – Mam suknie, które noszę przez rok, a potem budzę się pewnego ranka i myślę sobie: „Dlaczego noszę taką idiotyczną sukienkę, w której wyglądam jak terier skrzyżowany z homarem?”.– Nigdy nie wyglądasz jak homar – stwierdza.– W czerwonym jak najbardziej – odpowiadam. – I kiedy się rumienię. I włosy też mam zbyt rudawe. I teraz nie miałabym czasu na planowanie wesela, bo jestem zajęta. I zmęczona. I tyle muszę przeczytać. No i jadę do Londynu!– Tak? – – zadaję sobie to samo pytanie, choć jednocześnie odpowiadam:– Tak. Wyjeżdżam jutro.– Jutro?– Tak, jutro. – To też dla mnie zaskoczenie, nie planowałam wyjazdu do Londynu. Tak mi się tylko wypsnęło; spontaniczna, fikcyjna wymówka będąca efektem paniki. Ale on nadal klęczy, więc kontynuuję: – Muszę zobaczyć się z bratem, bo on… ma… – długo się waham, to oczywiste, że padnie jakieś kłamstwo, ale kończę: – …syfilis. – To pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy na myśl o Montym.– Och. Ojej. – Trzeba przyznać Callumowi, że naprawdę się stara zrozumieć moją pozbawioną sensu paplaninę.– Nie, nie syfilis – mówię. – Tylko ma straszliwe napady… nudy… i nalegał, żebym przyjechała… i mu poczytała. I będę też znowu składać podanie do szpitala, żeby mnie przyjęli na wiosnę, gdy będą przyjmować nowych stażystów, i na tym muszę skupić całą uwagę.– Po ślubie nie będziesz się musiała tym martwić.– Czym? – pytam. – Planowaniem wesela?– Nie. – Podnosi się z klęczek i opada na krzesło. Mam wrażenie, jakby się przygarbił. – Nauką.– Ale ja chcę się tym martwić – odpowiadam i czuję, że włoski stają mi dęba na karku. – Zdobędę licencję i zostanę lekarzem.– Ale to… – Milknie i przygryza dolną wargę tak mocno, że aż na chwilę ramiona.– To co?– Ty nie traktujesz tego poważnie, prawda?– Gdybym nie traktowała tego poważnie, to nie potrafiłabym ci zszyć palca.– Wiem…– Do tej pory krwawiłbyś nad zlewem.– Wiem i to było… Doskonale się spisałaś. – Sięga, jakby chciał poklepać mnie po dłoni, ale zabieram ją ze stołu, bo nie jestem psem i nie trzeba mnie poklepywać. – Ale każdy ma jakieś swoje głupstwa… których pragnie… o których marzy… No wiesz… A potem pewnego dnia… – Zagarnia powietrze dłonią, jakby starał się wyczarować odpowiednie określenie, zamiast wyrazić się wprost. – Na przykład ja, kiedy byłem chłopcem, chciałem tresować tygrysy dla menażerii w Tower w Londynie.– To tresuj tygrysy – odpowiadam się krótko i nerwowo.– Cóż, teraz już tego nie chcę, bo mam piekarnię i dom. Chodzi mi o to, że każdy ma jakieś małe głupstwo, którym przestaje się interesować, bo chce czegoś prawdziwego, jak dom i sklep, i żona, i dzieci. N-nie, nie od razu – jąka się, widząc, że skamieniałam. – Tylko rozchodzi się we mnie inny rodzaj lęku, gorzki jak whisky. „Małe głupstwo”. Tym są dla niego moje wielkie ambicje. Przez cały ten czas, podczas tych wszystkich rozmów nad babeczkami, gdy tak uważnie słuchał, kiedy wyjaśniałam, że gdyby odcięto mu głowę, to byłoby widać dwanaście nerwów łączących mózg z całym ciałem. Był jednym z nielicznych, którzy nie mówili mi, żebym zrezygnowała, nawet gdy byłam bliska takiego postanowienia po napisaniu do wszystkich lekarzy w mieście, by przyjęli mnie na naukę, i otrzymaniu samych negatywnych odpowiedzi. Nie zapraszali mnie nawet na rozmowę, jak tylko się orientowali, że jestem kobietą. Przez cały wspólnie spędzony czas Callum się zastanawiał, kiedy zrezygnuję z tej przelotnej fascynacji, jakby to był trend w modzie, który zniknie z wystaw sklepowych przed nadejściem jesieni.– Mnie nie interesuje tresowanie tygrysów – oznajmiam. – Tylko medycyna. Chcę zostać lekarzem.– Wiem.– Tego się nie da porównać! W tym mieście jest pełno doktorów. Nikt by nie twierdził, że to głupie albo niemożliwe, gdybym była mężczyzną. Ty nie mógłbyś tresować tygrysów, bo jesteś tylko szkockim piekarzem, ale ja mam prawdziwy talent. – Mina mu rzednie, zanim uświadamiam sobie, co właśnie powiedziałam, i próbuję się wycofać: – Nie żebyś… Przepraszam, nie to miałam na myśli.– Wiem – mówi. – Lecz pewnego dnia zapragniesz czegoś prawdziwego. A ja chciałbym być dla ciebie tym się we mnie intensywnie i mam wrażenie, że chce, bym powiedziała coś, co zapewni go, że rozumiem i że tak, ma rację, jestem niestałą trzpiotką przelotnie zainteresowaną medycyną, o której zapomnę, gdy tylko zobaczę pierścionek na palcu. Ale mnie przychodzi do głowy tylko kąśliwe „pewnego dnia niebo spadnie nam na głowy”. Nie odpowiadam więc nic, tylko obrzucam go swoim lodowatym spojrzeniem, którym zdaniem brata mogłabym gasić jeszcze mocniej przyciąga podbródek do piersi, a potem wzdycha głośno i głęboko, aż powiew rusza wpadającą mu do oczu grzywką.– Jeśli tego nie chcesz, to ja już nie chcę, żeby dalej tak było.– Jak?– Nie chcę, żebyś pracowała tutaj wtedy, gdy potrzebujesz pieniędzy, i pojawiała się, kiedy ci pasuje, i zjadała wszystkie bułeczki, i wykorzystywała mnie, bo wiesz, że mam do ciebie słabość. Albo się z tobą ożenię, albo nie chcę cię więcej mi z tym polemizować, choć fakt, że serce boli mnie bardziej na myśl o utracie pracy niż na myśl o utracie Calluma, jasno dowodzi nieprzemyślanego charakteru naszej relacji. Jestem przekonana, że znajdę inne źródło utrzymania w tym ponurym, niesympatycznym mieście, ale z pewnością będzie to praca prymitywniejsza i żmudniejsza niż liczenie monet w piekarni i nie będzie gwarantować darmowych deserów. Zepsuję sobie oczy, przyszywając guziki w zadymionej fabryce, albo wykończę się jako pomoc domowa, oślepnę, dostanę garbu i suchot przed ukończeniem dwudziestego piątego roku życia. Nauka medycyny odejdzie w siną dal, zanim będę miała szansę na siebie – nie jestem pewna, czy chce, żebym przeprosiła, żebym się zgodziła czy żebym przyznała, że tak, to właśnie robiłam, i tak, wiem, że go wykorzystywałam, i tak, za karę przyjmę jego oświadczyny, a wszystko się dobrze skończy. W każdym razie milczę.– Powinniśmy dokończyć sprzątanie – mówi wreszcie, wstając. Krzywi się, gdy wyciera dłonie w fartuch. – Możesz zjeść tego ptysia. Nawet jeśli nie potrafisz w tej chwili powiedzieć „tak”.Chciałabym wierzyć, o czym on wydaje się przekonany, że to „tak” jest nieuniknione. Byłoby o wiele łatwiej chcieć powiedzieć „tak”, pragnąć domu przy Cowgate, całej czeredy małych krąglutkich Doyle’ów z krępymi nóżkami rodziny Montague i stabilnego życia u boku tego dobrego, porządnego człowieka. Jakaś drobna część mnie – ta, która przesuwa palcem po cukrze pudrze zebranym na krawędziach ptysiowego ciasta i omal nie odpowiada Callumowi – wie, że kobietę może spotkać dużo gorszy los niż bycie żoną dobrego człowieka. O ileż to łatwiejsze od egzystencji zdeterminowanej dziewczyny z wyrysowaną kredą na podłodze pokoju w pensjonacie mapą każdej żyły, arterii, każdego nerwu i narządu, o których czyta, dodając notatki o ich rozmiarach i właściwościach. Byłoby o wiele łatwiej, gdybym tak bardzo nie pragnęła tyle wiedzieć. Gdybym tak bardzo nie pragnęła tego, by polegać wyłącznie na Monty, Percy i ja wróciliśmy do Anglii z podróży, którą z trudem można nazwać grand tour, pomysł życia w Edynburgu jako niezależna kobieta zdawał mi się ekscytujący. Na tamtejszym uniwersytecie otworzono właśnie wydział lekarski, Szpital Królewski przyjmował studentów na staż, a w College Garden wznoszono teatr anatomiczny. Do tego miasta przybył Aleksander Platt, gdy w niesławie został wydalony z marynarki bez żadnych referencji i perspektyw, i wyrobił sobie nazwisko, wcale nie rezygnując z awangardowych pomysłów, które spowodowały jego zwolnienie ze służby. Edynburg pomógł mu bezinteresownie, bo dostrzegł w nim błyskotliwy umysł pomimo pochodzenia z klasy robotniczej, braku doświadczenia i utraconego stopnia oficerskiego. Byłam przekonana, że tak samo postąpi ze wylądowałam tutaj, w piekarni, z ciastkiem w ramach jest dobry, powtarzam sobie, wpatrując się w ptysia. I słodki. Callum uwielbia chleb, wstaje wcześnie i sprząta po sobie. Nie przeszkadza mu, że się nie maluję ani nie poświęcam czasu na układanie fryzury. Słucha mnie, czuję się przy nim mnie spotkać coś dużo gorszego niż dobry cukru i dymu drzewnego napływa do pomieszczenia, gdy Callum gasi piece, i przytłumia delikatny zapach krwi, który ciągle się tu unosi, ostry i metaliczny jak nowa igła do szycia. Nie chcę spędzić reszty życia, wąchając cukier. Nie chcę mieć ciasta pod paznokciami, męża zadowolonego z tego, czym obdarzyło go życie, i serca niczym głodne dzikie stworzenie, które będzie mnie rozrywać od do Londynu była wymyśloną naprędce wymówką, ale nagle pomysł ten zaczyna rozkwitać w mojej głowie. Londyn nie jest tak ważnym ośrodkiem medycznym jak Edynburg, ale tam też są szpitale i mnóstwo lekarzy, którzy udzielają prywatnych nauk. I działa gildia ze szpitali czy właścicieli prywatnych gabinetów, czy nawet cyrulików przy Grassmarket nie wpuścił mnie za próg. Lecz szpitale w Londynie mnie nie znają. Teraz jestem mądrzejsza, po roku nieustannego otrzymywania odmów nauczyłam się, że nie należy wchodzić z wyciągniętym pistoletem, tylko raczej mieć go ukrytego pod halką, z dłonią trzymaną ukradkiem na rękojeści. Tym razem będę podstępna. Znajdę sposób, żeby mnie wpuścili, zanim w ogóle wyjmę po cóż mieć za brata upadłego dżentelmena w stolicy, jeśli nie po to, by skorzystać z jego szlachetnej gościnności?Londyn2Dalsza część dostępna w wersji pełnejSpis treści:OkładkaKarta tytułowaEdynburg. XVIII 1LondynRozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Stuttgart Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Zurych Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 TYTUŁ ORYGINAŁU:The Lady’s Guide to Petticoats and PiracyRedaktorka prowadząca: Marta BudnikWydawczyni: Agata GarbowskaRedakcja: Adrian Kyć / Rytm pisaniaKorekta: Małgorzata LachOpracowanie graficzne okładki: Łukasz WerpachowskiZdjęcie na okładce: © Michael FrostWyklejka: © David CurtisTypografia: © Carla WeiseTHE LADY’S GUIDE TO PETTICOATS AND PIRACY© 2018 by Mackenzie Van EngelenhovenCopyright © 2021 for the Polish editionby Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz KierusCopyright © for the Polish translationby Daria Kuczyńska-Szymala, 2021Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest elektroniczneBiałystok 2021ISBN 978-83-66967-93-9Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku: KobieceE-mail: [email protected]Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na zlecenie przygotowała Katarzyna Rek Zapraszam wszystkich zainteresowanych szukających informacji o zawodach i nie tylko!!! Ciekawe informacje związane z nauką w szkole ponadgimnazjalnej i …dalej! Nabór do szkół ponadgimnazjalnych prowadzony jest na podstawie kryteriów zawartych w statucie szkoły. Uwzględnia następujące kryteria: 1. liczba punktów uzyskanych na egzaminie gimnazjalnym, 2. liczba punktów za oceny na świadectwie ukończenia gimnazjum z: - języka polskiego, - trzech przedmiotów wskazanych przez dyrektora szkoły ponadgimnazjalnej do której się wybierasz, 3. liczba punktów za osiągnięcia wymienione na świadectwie ukończenia gimnazjum, 4. liczba punktów za wyniki sprawdzianu uzdolnień kierunkowych. Maksymalnie możesz „zdobyć” 100 punktów rekrutacyjnych. · Pamiętaj! Zapoznaj się ze szczegółowymi informacjami o rekrutacji w szkole, w której chcesz kontynuować naukę. Odwiedź stronę internetową szkoły lub zadzwoń. (na podstawie Zarządzenia Nr 34/2011 Dolnośląskiego Kuratora Oświaty) Uwaga! Termin logowania się do wybranej szkoły będzie dokładnie podany do Są to miesiące maj/czerwiec. Zgodnie z Zarządzeniem Śląskiego Kuratora Oświaty: 1. Kryteria rekrutacji, upowszechniane przez szkoły, powinny zawierać: 1) określenie zajęć edukacyjnych dla poszczególnych oddziałów, w tym języka polskiego i trzech wybranych obowiązkowych zajęć edukacyjnych, z których oceny będą przeliczane na punkty, 2) warunki przeprowadzania oraz liczbę punktów możliwych do uzyskania za wyniki sprawdzianu uzdolnień kierunkowych, jeżeli Minister Edukacji Narodowej zezwoli na jego przeprowadzenie, 3) zasady przyznawania punktów za oceny uzyskane w gimnazjum i szczególne osiągnięcia ucznia, 4) określenie warunków przeprowadzania prób sprawności fizycznej dla kandydatów do szkół i oddziałów sportowych oraz szkół mistrzostwa sportowego (zgodnie z §12 ww. rozporządzenia), 5) określenie warunków przeprowadzania sprawdzianu uzdolnień kierunkowych dla kandydatów do klas wstępnych i oddziałów dwujęzycznych w liceach ogólnokształcących (zgodnie z § 8 ust. 2 ww. rozporządzenia), 6) określenie szczegółowych zasad rekrutacji dla osób zwolnionych przez Dyrektora Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej z egzaminu gimnazjalnego, 7) określenie limitu miejsc w szkołach i oddziałach, 8) szczegółowe terminy rekrutacji. Wszystko znajdziesz na stronie:

przewodnik po zawodach tom i